wtorek, 26 sierpnia 2014

L'biotica Biovax - szampon i maska do włosów słabych ze skłonnością do wypadania - hity czy kity?

Odkąd pamiętam moich włosów nigdy nie było wiele. I specjalnie z tym problemem nic nie robiłam. Niestety, jesień i zima są dodatkowym problemem, gdyż w tym okresie z mojej głowy włosy bardzo wypadają. Postanowiłam udać się do dermatologa. Pani doktor - czego się spodziewałam - przepisała mi tabletki oraz szampon z apteki Garnier Neril i tonik z tej serii do wcierania we włosy. Czy byłam zadowolona? Na czas kuracji tak, chociaż nie było to przyjemne stosowanie tych produktów. Miały bardzo specyficzny zapach i to wcieranie było czasochłonne. Ale nie ukrywam, że efekty były. Ale kiedy odstawiłam i tabletki i produkty jak się domyślacie problem powrócił. Więc po prostu zrezygnowałam i myślałam, że taka moja natura. Ale po kilku latach mama kazała mi spróbować maski którą sama stosuje - intensywnie regenerująca maseczka od firmy Biovax. Po wypróbowaniu jej, odwiedzeniu mojej sprawdzonej fryzjerki (ona również polecała firmę Biovax) udałam się do apteki i dokupiłam jeszcze szampon z tej samej serii. 


No właśnie, w tytule posta czytamy - "hity czy kity?" Dla mnie jeden z tych produktów jest hitem drugi natomiast kitem. Całkowicie moje włosy nie polubiły się z szamponem i może od tego kosmetyku zacznę. 

Po pierwsze - nienawidzę szamponów które się nie pienią! Nie potrafię rozprowadzić go na moje włosy, przy drugim myciu szampon zaczyna się pienić ale pierwsze to dla mnie masakra. Wygodne opakowanie z pompką, ale jak widzicie na zdjęciu po paru stosowaniach zaczyna wychodzić z niego taki glut. Ale co do samego opakowania nie mam większych zastrzeżeń. Wykonanie jest bardzo solidne, znajdziemy na nim etykiety i czytamy bardzo przydatne dla nas informacje np: paraben & sls free, jak również co gwarantuje nam producent. Konsystencja lekka, przejrzysta. Czy zauważyłam jakieś efekty? Chyba nie. Wcześniej stosowałam samą maseczkę i widziałam efekty, ale kiedy stosowałam maskę z szamponem niczym mój stan włosów się nie różnił. Więc raczej już nie zakupię tego szamponu. Kiedyś użyłam go bez maseczki i strasznie plącze włosy więc z rozczesaniem były problemy ;)

I przejdźmy do hitu ;) Maseczkę uwielbiam! I wiem, że nie tylko ja ;) W mojej rodzinie się ją stosuję i w świecie blogerskim robi ogromną furorę. Wcale się nie dziwie bo maska faktycznie działa! Po umyciu włosów i lekkim wysuszeniu włosów ręcznikiem mogę zabrać się do nakładania maski. Na moje włosy nakładam na prawdę małą ilość i wcieram w skórę głowy jak i rozprowadzam na całe włosy. Farmaceutka doradziła mi abym trzymała maskę około 30 min a nie tak jak zaleca producent chyba około 15 minut. To jedyna maska która nie obciąża mi włosów! Uwielbiam ją za wszystko - opakowanie, zapach, konsystencje i przede wszystkim działanie. W okresie letnim stosuję ją sporadycznie ale w okresie jesienno zimowym stosuję ją dwa razy w tygodniu. Mimo moich przetłuszczających się włosów moje włosy po niej są lekkie i zdrowe. Co do wypadania to zdecydowanie widzę różnicę. Jest to moje kolejne opakowanie i z pewnością będzie ich więcej ;) 


Za szampon 400 ml i maskę 500 ml w biłgorajskim sklepie zielarskim zapłaciłam razem 49,99 zł. 

Szczerzę polecam i dziś przy wolniejszym poranku właśnie stosuję tą maseczkę, popijając kawę Inkę i nadrabiam zaległości blogowe. Ale ja już tam mam, że im mam więcej czasu wolnego to nie mogę się zorganizować ale obiecuję poprawę ;) 

Pozdrawiam!

środa, 6 sierpnia 2014

Jak przetrwać długą podróż samochodem?

Czas urlopowy niektóre z nas moją już za sobą, a nie które dopiero pakują walizki. Ja w czwartek przejechałam 1340 km i chciałabym się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami. Mam nadzieję, że post będzie przydatny a rady trafne ;) Na blogach coraz więcej tematów co spakować do walizki, a ja chciałabym Wam przedstawić parę rad dotyczących podróży. 


Jeśli planujemy podróż własnym autem wcześniej radziłabym się na to przygotować. Przede wszystkim zaopatrzyć się w potrzebne leki. Te które używamy codziennie i te przeciwbólowe czy na problemy lokomocyjne. Każdy w aucie posiada apteczkę - więc sprawdźmy ją, czy wszystko tam jest - opatrunki, woda utleniona itp. My podróżowaliśmy po dwóch krajach - Polska i Niemcy, więc i te i te przepisy drogowe znaliśmy. Ale jeśli jedziemy do nowego państwa warto zapoznać się z tamtejszymi przepisami bądź wymaganiami dotyczące np winety, którą powinniśmy posiadać. Większość z nas posiada nawigację. Warto wcześniej zobaczyć jakimi drogami będziemy jechać aby nie było w czasie jazdy żadnych wątpliwości. My, mimo podróży z nawigacją w aucie zawsze posiadamy mapy - na szczęście tym razem nie były potrzebne ;) Z pewnością przed podróżą należy sprawdzić auto. Olej, woda, płyn do spryskiwaczy czy bardziej od strony technicznej. My jechaliśmy bardzo załadowani więc konieczne było jeszcze dopompowanie opon jak również sprawdzenie koła zapasowego. To chyba wszystko jeśli chodzi o skontrolowanie apteczki czy stau naszego auta. 

Ale na co jeszcze warto zwrócić uwagę? 

Przede wszystkim wypoczęty kierowca. Wiadomo, że większość z nas robi wszystko na ostatnią chwilę ale nie zapominajmy o odpoczynku lub śnie przed długą podróżą. Warto jeszcze się zastanowić czy chcemy jechać za dnia czy w nocy. Wiadomo, że w dzień człowiek nie jest taki zmęczony ale te korki nas lekko przeraziły. Wybraliśmy noc. Jechaliśmy tylko we dwójkę więc ja i musiałam czuwać i miałam zakaz zamykania oczu ;) Mimo, że wyjechaliśmy koło 21:30 ja już koło 24 chciałam robić przerwę na spanie, ale mój partner zawzięcie dalej jechał i robiliśmy przerwy tylko na toaletę bądź rozprostowanie nóg. Zrobiliśmy jedną dłuższą przerwę na śniadanie i lekki sen ale jakoś mimo zmęczenia nie przychodził ;) My omijaliśmy wszelkie parkingi, zatrzymywaliśmy się jedynie na stacjach benzynowych. Omijaliśmy również stacje przygraniczne, gdzie zatrzymują się busy czy to było po stronie niemieckiej czy polskiej. Nie faszerowaliśmy się kawą czy energy drinkami tylko Coca colą i chyba to był strzał w dziesiątkę. Nie było szybkiego skoku ciśnienia co często powoduje ból serca przynajmniej w moim przypadku. Nie warto też się spieszyć - róbmy przerwy kiedy poczujemy zmęczenie lub właśnie na toaletę bądź tankowanie auta. No i właśnie - tankownie. My zalaliśmy w naszej miejscowości do pełna i jechaliśmy bez stresu. Na wielu odcinkach stacje były od siebie oddalone o 60 km więc warto wcześniej wstąpić niż martwić się czy dojedziemy. Nasza nawigacja pokazywała nam najbliższe stacje co było dużym ułatwieniem ale na drodze często stoją znaki informacyjne, że np za 45 km dopiero będzie następna stacja. No właśnie, wiadomo, że trzeba tankować, bądź coś zjeść więc my mieliśmy walutę euro przy sobie a na karcie złotówki. Nie wieźliśmy przy sobie większej sumy, staraliśmy się wyliczyć ile nas to wyniesie. Warto też pieniądze trzymać nie tylko w portfelu ale np w kieszeni spodni czy w kieszonce w torebce. Nie zapominajmy również o drobnych - często w toaletach mamy automaty tylko na monety. W Polsce się z tym nie spotkałam - raczej były bezpłatne ale w Niemczech toalety wszystkie były na automaty.

Co warto mieć przy sobie czy w torebce?

Mimo, że na dworze panowały upały i noce również były ciepłe ja zabrałam ze sobą cienki koc, który się bardzo przydał ;) Ta noc akurat była zimniejsza i mi przyjemniej się jechało z kocem. Nie ustawialiśmy ciepłego powietrza aby kierowca nie zrobił się senny. Z odzieży warto zabrać cienki sweterek czy bluzę. Przydają się również małe poduszki czy takie w kształcie księżyca.
Jeśli chodzi o żywność to ja przed samym wyjazdem zrobiłam kanapki, zaopatrzyliśmy się w wodę i colę, Do tego dorzuciliśmy jeszcze nektarynki ale w podróży sprawdzają się jeszcze jabłka czy gruszki. Raczej nie wybierałabym owoców miękkich gdyż przy tym upale nie pojechałyby z nami za daleko ;) 

Z kosmetycznych rzeczy spakowałam zwykłe chusteczki higieniczne jak i te nawilżające. Przy sobie posiadałam również środek dezynfekujący do rąk. Dobrze sprawdza się lekki balsam z filtrem,

Warto również się zaopatrzyć w okulary przeciwsłoneczne czy gazetę. 



A przede wszystkim nie zapomnimy głowy ;) Jedźmy bezpiecznie i życzę szerokiej drogi i udanych wakacji.

wtorek, 29 lipca 2014

Lipcowe nowości kosmetyczne

Praktycznie lipiec dobiega końca więc przedstawiam Wam produkty, które zakupiłam w tym miesiącu. Zdecydowanie jest ich mniej niż w czerwcowych zachciewajkach, ale starałam się kupić kosmetyki, które faktycznie są mi potrzebne. 

Kiedy w DM widzę limitowaną edycję żeli pod prysznic po prostu nie mogę się oprzeć. Co prawda w domowych zapasach posiadam jeszcze jeden ale same wiecie jak to jest - od przybytku głowa nie boli ;) Koszt żelu to 0,55 euro. Kolejną rzeczą jaką kupiłam do pielęgnacji ciała jest żel do golenia Satin Care - koszt około 2,29 euro. Chciałam go wypróbować bo był zachwalany przez inne dziewczyny, ale ja szczerze nie widzę żadnej różnicy między tym żelem a np z Isany. Więc skończę to opakowanie i przerzucę się na tańszą wersję ;) 


Jeśli moje włosy są krótkie nie używam odżywek. Jedynie odżywki w sprayu, bo one nie obciążają mi włosów. Ale kiedy długość sięga już po ramiona, a końcówki potrzebują odpowiedniego nawilżenia sięgam po odżywki do spłukiwania. Wybór padł na odżywkę dodającą objętość firmy Guhl. Mam chęć na wypróbowanie szamponów ten marki ale w zapasie kilka buteleczek jeszcze mam. Co do odżywki to sprawuję się dobrze, ale niestety obciąża mi włosy. Ja mam z tym bardzo duży problem więc nie przekreślam jej. Po prostu jeśli rano wstanę, moje włosy do niczego się już nie nadają. Ale tego samego dnia wyglądają na zdrowe. Ja nie wierze, że odżywka doda moim włosom objętości i faktycznie - nie dodaje ;) Cena w DM 2,75 euro.

Do pielęgnacji twarzy w aptece zaopatrzyłam się w moje pierwsze opakowanie Effeclar Duo [+].  Zapłaciłam 15,90 euro. Wiem, że w Polsce na niego są często promocje, ale ja go potrzebowałam na już. Pompka z kremu Pharmaceris dawała już znać, że krem się już kończy ( a używam go jeszcze do dziś ;)) więc kupiłam sobie krem z AOK. Mam już żel i tonik z tej serii i zobaczymy jak sprawdzi się krem. Koszt to 2,95 euro w DM. 


Ostatnią rzeczą jaką kupiłam był lakier do paznokci Essie. Uwielbiam takie kolory na paznokciach, a lakier Essie chciałam mieć już od dawna. Cena w DM 7, 95 euro.


A Wam udało się coś fajnego upolować?

Pozdrawiam!

sobota, 26 lipca 2014

Wellness & Beauty - lotion do rąk godny polecenia

Lubię zaglądać na blogi kosmetyczne. Nawet często się zdarza, że po włączeniu laptopa najpierw odwiedzam ulubione blogi, natomiast później zaglądam na swój ;) I tak się stało, że właśnie na jednym z nim pojawiłam się bardzo pozytywna recenzja lotionu do rąk z mleczkiem migdałowym i ekstraktem z bambusa. Mimo, że miałam już produkty do pielęgnacji rąk ta recenzja sprawiła, że zakupiłam kosmetyk. I jak się cieszę, że stałam się jego posiadaczką. 

Produkt zamknięty w dość miękkim opakowaniu z pompką. Jest to pierwszy krem w takim wydaniu. Pompka jest idealna. Jedno naciśnięcie, aplikacja i gotowe. Opakowanie jest przezroczyste co uwielbiam, dlatego że mamy możliwość zobaczenia ile produktu nam zostało. Lotion ma bardzo przyjemny zapach lecz trochę intensywny. Dosyć słodki ale mi miłośniczce słodyczy w ogóle to nie przeszkadza ;) Konsystencja biała, lekka. Fajnie się rozprowadza. W upalne dni sprawuje się super. Nie pozostawia tłustego filmu. Szybko się wchłania pozostawiając skórę nawilżoną i gładka. Szybko możemy wrócić do swoich spraw bez stresu, że coś wytłuścimy. Jeśli użyję tego kosmetyku i nie myję już rąk bo powiedzmy jestem na dworze, efekt nawilżenia utrzymuje się dość długo. Co dla mnie jest ogromnym plusem przy moich przesuszonych dłoniach. Po użyciu lotionu wyglądają na zdrowe ;) Używam go od paru tygodni i zostało mi go jeszcze dość sporo. Więc produkt uważam za bardzo wydajny. Tym bardziej, że dzięki pompce możemy dozować wystarczającą ilość na nasze dłonie. 



Dla mnie to idealny kosmetyk do codziennego użytku. Już po kilku aplikacjach stał się ulubieńcem wśród kosmetyków do pielęgnacji dłoni. Opakowanie zawiera 250 ml produktu! Więc dość spora buteleczka. Koszt 4-5 euro. 

Aktualnie kuszą mnie inne produktu z Wellness & Beauty ale najpierw trzeba zużyć zapasy ;) 

Udanego weekendu!

wtorek, 22 lipca 2014

Loreal True Match - czy podołał moim oczekiwaniom?

Jak wiadomo, kobieta czasem ma swoje niewytłumaczalne zachcianki. Po prostu ma na to ochotę i koniec! I tak samo ja miałam ochotę na wypróbowanie czegoś innego i kiedy skończyło się moje opakowanie Pharmaceris F moja recenzja udałam się do drogerii. Oczywiście zrobiłam wcześniejszy wywiad środowiskowy w internecie. Czego wymagałam od zastępcy? Przede wszystkim odpowiedniego krycia i aby był dość lekki. Wybór padł na podkład od Loreal True Match. Czy podołał moim zachciankom?


Jestem wielką fanką opakowań czegokolwiek z pompką, chociaż wiadomo, że nie wydostaniemy całego produktu na zewnątrz ;) Szklana, elegancka buteleczka. No właśnie - szklana. Mam złe doświadczenia z podkładami w szklanych opakowaniach, ale ten na razie (odpukać) się trzyma ;) Jest wykonana z dość grubego szkła i wydaję mi się, że dzięki temu buteleczka jest dosyć ciężka. Trochę tandetne jest też wykończenie, a właściwie pompka. Jest tandetnie srebrna i widać na niej każdy brud. Wiem, że to jest takie moje widzi mi się, ale w końcu przestałam to wycierać po każdym użyciu. 

Jak wiemy - nie oceniamy kosmetyku po opakowaniu. Zdecydowanie najważniejsza jest zawartość i działanie. Konsystencja lekka - o taką właśnie mi chodziło. Był to podkład kupiony z myślą o wiośnie i lecie i tu sprawdza się ok, chociaż przy wielkich upałach szybko się błyszczę, i bez pudru ani rusz. No właśnie, to on w upały się w ogóle u mnie nie sprawdził. Spływał i taki dziwny się robić na twarzy ale chyba nie ma się co dziwić jak ostatnio u mnie temperatury sięgają 35 stopni ;) Jeśli nie stosowałam, żadnego kremu nawilżającego, podkład był trochę za suchy. Ale odpowiedni krem i wszystko da się naprawić. Wracając jeszcze do konsystencji to jest bardzo lejący. Zawsze aplikuję podkład na dłoń a później pędzelkiem rozprowadzam na twarz, ale przy tym podkładzie zajmuję to trochę więcej czasu ponieważ muszę aplikować mniejszą ilość. Po prostu podkład spływa z dłoni. Produkt lubi podkreślać suche skórki i dość nie fajnie wygląda na nosie. Wygląda tak, jakby to był sypki puder i sypnęła go sobie na nos. Wcześniej myślałam, że źle go rozprowadzam ale wiele z dziewczyn pisało o takim problemie. Nakładam go  trochę mniej na nos i zdecydowanie lepiej to wygląda. Czy podkład dobrze kryje? Zdecydowane nie. Bez korektora ani rusz A podkreślam, że nie mam większych problemów z cerą. Jedynie od czasu do czasu jakieś czerwone wypryski, ale nawet jak moja cera jest w miarę to zdecydowanie nie kryję tak jak oczekiwałam.


Podsumowując - dla mnie zdecydowanie nie! Skończę to opakowanie, ale trochę to potrwa przy moich weekendowych makijażach ;) Tym bardziej, że produkt nie należy do tanich. Ja go kupiłam w zwykłym sklepie drogeryjnym za około 50 zł Wiem, że często na ten podkład są promocje ale mimo tego już na niego się nie skuszę. 

Mimo, że podkład Loreal True Match jest zachwalany w internecie dla mnie okazał się bublem.

A Wy trafiacie czasem na buble mimo rekomendacji znajomych, bądź opiniom internautek?

Miłego tygodnia!

niedziela, 20 lipca 2014

Bodylotion Neutrogena - idealna emulsja na lato

Jakiś czas temu do mojego koszyka na zakupy coraz częściej wpadały zapachowe masła do ciała. Skóra po nich była nawilżona, gładka ale bez większego wow ;) Najlepszym masłem jakie do tej pory używałam było masło kakaowe od Balea klik. Jednak kiedy zbliżało się lato chciałam kupić zwykły balsam o zwykłym zapachu. Będąc w DM sięgnęłam po Neutrogena Formuła Norweska - Bodylotion do skóry suchej. 

Opakowanie posiada pompkę, co ułatwia aplikację. Konsystencja lekka, dlatego uważam, że balsam idealnie nadaje się na słoneczne, ciepłe dni. Kiedy były upały i używałam innych balsamów czułam, że po prostu ze mnie spływają. Najczęściej to było pod kolanami, kiedy siedziałam lub w okolicach łokci. Przy tym balsamie nic takiego się nie dzieje. Po aplikacji wchłania się szybko, pozostawia lekki tłusty filmu. Skóra jest nawilżona, gładka, przyjemna w dotyku. Jest lekko świecąca ale dzięki temu moja skóra wygląda na zdrową i zadbaną ;) Mi ten efekt odpowiada ;) Co do zapachu to dla mnie jest wyczuwalny, ale neutralny. Miałam już trochę dość zapachowych balsamów. Więc zapach Neutrogeny jest dla mnie idealny ;) Używam go ponad miesiąc i została jeszcze dosyć spora ilość produktu. Emulsja idealnie nadaje się na aplikację po depilacji. Niektóre z Was wiedzą, że mam problem ze skórą po goleniu. Ten balsam uspokaja moją skórę, szybciej znikają zaczerwienienia. 


Jest to jeden z lepszych balsamów jaki używałam, na pewno będę do niego wracać z przyjemnością. Za 400 ml balsamu zapłaciłam 3,95 euro w DM.Jest to pierwszy balsam od Neutrogeny, który używałam. Wcześniej stosowałam kremy do rąk i na razie firma spisuje się na medal w pielęgnacji mojej skóry.

Miłej niedzieli!


poniedziałek, 14 lipca 2014

Ładowanie baterii czyli weekendowe przyjemności kosmetyczne i nie tylko!

Weekend za nami. U mnie pogoda kapryśna - ciepło lecz pochmurnie i deszczowo. Dlatego wolny czas spędziłam przede wszystkim w domu. Weekend lubię poświęcać na sprzątanie, zakupy czy załatwienie spraw, które nie udało mi się załatwić w tygodniu. Ale to nie jest czas, który poświęcam jedynie obowiązkom. Ważny jest również odpoczynek. Więc to był czas dla ciała i ducha :)


Ostatnio moja cera płata mi figle. Zrobiła się dosyć kapryśna po antybiotykach. Chciałam pozbyć się zaskórniaków i poddałam się leczeniu. Niestety na dwa antybiotyki moja cera zareagowała koszmarnie. Po jednym miałam wysyp konkretny już po przyjęciu kilku tabletek, drugi sprawdził się trochę lepiej. Ale znowu moja twarz zasypana jest grudkami i dodatkowo powstało mi wiele czerwonych wyprysków. W sobotę wstąpiłam do apteki i zaopatrzyłam się w moje pierwsze opakowanie Effeclar Duo [+]. Wiele się naczytałam, naoglądałam o tym preparacie i zawsze chciałam go wypróbować. W końcu nadszedł czas. Po wieczornym peelingu nałożyłam maseczkę Anti-pickel od firmy Scheabens następnie nałożyłam Effeclar Duo Plus. W niedzielę, na wieczór znowu nałożyłam krem i pod dwóch nocach moja cera się uspokoiła. Przesuszyło mi czerwone wypryski i są o wiele jaśniejsze! Niektóre mniejsze całkowicie zniknęły. Będę stosować ten preparat przez kilka nocy i mam nadzieje, że moja twarz w miarę wróci do normalności. Zawsze z przyjściem weekendu maluję paznokcie. Wybór padł na nowy lakier od Catrice. Lubię go używać dzięki pędzelkowi a czerwień to mój ulubiony kolor na paznokciach. Mój nowy krem do rąk stał się ulubieńcem. Jako, że to jest lotion - preparat jest lekki i szybko się wchłania. Idealny przy domowych obowiązkach. Jedna pompka, ręce nawilżone i dalej można zajmować się swoimi sprawami bez obawy, że coś "wytłuścimy". Dostępny w Rossmannie za 4-5 euro.


Ostatnio czyli jakieś dwa miesiące temu zaczęłam czytać książkę Nicholasa Sparksa. Niestety późniejszy czas nie był dla mnie łaskawy i książka musiała wrócić na półkę. Czeka dalej na swoją kolej :) Uwielbiam książki Nicholasa - jest jednym z moich ulubionych autorów. Mam jego wszystkie książki, które do tej pory ukazały się w Polsce. Nawet tą ostatnią "Najdłuższa podróż" zamówiłam na allegro przed premierą :) jest już w domku i czeka na mnie aż przyjadę :) Jednak sięgając po jego książki muszę czuć to "coś". Muszę po prostu mieć ochotę na lekką książkę o miłości. Teraz jednak sięgnęłam po Cobena, którego książki zawsze mnie fascynują i mam ochotę je pochłonąć w jeden dzień :) Pełne napięcia i zaciekawienia. Aktualnie przybywa pozycji Cobena na moich książkowych półkach. Wiem jedno - w moim domu musi znaleźć się miejsce na moje książkowe zbiory, a nie ukrywam, że robi się już pokaźna kolekcja :) Lubię książki czytać jak i je posiadać. W Niemczech mam trzy książki Cobena - jednak wybrałam "Mistyfikację". Zwróćcie uwagę na pierwsze zdanie. Mnie urzekło! Coś do picia? Oczywiście mięta! Pod każdą postacią. W słoiczku mam suszoną miętę i piję ją w lecie na zimno i w chłodniejsze dni na ciepło. W kubku mięta z dodatkiem miodu i cytryny - moje ulubione połączenie. Czekoladki miętowe After Eight. Muszę pozbyć się słodyczy z mojego jadłospisu i postanowiłam zakończyć to czymś co uwielbiam :)


Ale jak pozbyć się słodyczy, kiedy w rodzinnym domu zawsze w sobotę unosi się zapach pieczonego ciasta a w okresie Świąt Bożego Narodzenia jest więcej ciast niż potraw na stole :)

A Wam jak minął weekend?

Pozdrawiam!

sobota, 12 lipca 2014

Wrastające włoski po depilacji, krostki, blizny - jak sobie radzić?

Sama jakiś czas temu przeszukiwałam internet z nadzieją odkrycia złotego środka na problemy ze skórą po depilacji. Z jednymi już sobie poradziłam a z innymi niestety dalej walczę. Chcę Wam przedstawić moją historię jak i preparaty, które pomagają mi w walce. Jednak jeśli macie problem z wrastającymi włoskami, krostkami, ropnymi pryszczami udajcie się do dermatologa. Ja jedynie przedstawię Wam kosmetyki, maści i metody dbania o depilowane miejsca które mi pomagają. Każda skóra jest inna - pamiętajmy o tym. Chociaż mam nadzieję, że pomogę Wam chodź trochę z Waszymi problemami. Ja mam problem tylko z łydkami, bo tylko tam używałam depilatora i na tym miejscu ciała się skupię.


Ale od początku:
To chyba był kwiecień 2013 rok kiedy zakupiłam swój pierwszy depilator. Wcześniej używałam tylko maszynek jednorazowych. Jaka byłam szczęśliwa, że nie będę się goliła już codziennie! Będę miała piękne, gładkie i zdrowe nogi! Mój zachwyt trwał może do drugiego użycia, kiedy po nim wyskoczyły mi białe ropne krosty! Mimo, że czyściłam depilator i go dezynfekowałam. Ja jestem typowym dłubaczem i jeśli da się coś wycisnąć ja to zrobię! I robiłam, po każdej depilacji, paznokciem drapałam, wyciskałam. Po trzecim czy czwartym razie powiedziałam stop! Bo nie dość, że ropne pryszcze nie znikały (mimo dalszej dezynfekcji depilatora) to pojawiały się wrastające włoski! I ciągle w mojej głowie - "nie na darmo wydałam pieniądze na depilator i dalej go będę używać". I używałam, aż w mojej głowie pojawił się pomysł przy cotygodniowych zakupach. Przemierzając kosmetyczne półki w Lidlu wrzuciłam do koszyka wodę po goleniu dla mężczyzn. I to był strzał w dziesiątkę! Po każdej depilacji pierwsze co robiłam to dezynfekowałam nogi. Nalewałam na płatek kosmetyczny wodę po goleniu - dość dużą ilość - i przemywałam nogi. Powoli, starannie. Problem z ropnymi krostkami rozwiązany :) Metodę tę stosuję do dziś. Za każdym razem dezynfekuję i depilator i nogi.

Na problem z wrastącymi włoskami na tamten czas nic nie znalazłam. Depilowałam nogi, dezynfekowałam, nawilżałam i robiłam regularne peelingi. Kiedy przyjechałam na urlop do Polski moja kosmetyczka poleciłam mi Rombalsam z 30 % mocznikiem dostępny w aptece za około 16 zł. Kupiłam, smarowałam i nic. Zmiękczać - zmiękczał, nawilżał ale nic więcej. Włosy jak siedziały tak siedziały. Udaliśmy się na urlop do Nałęczowa i kiedy tam moczyłam się w basenach moja skóra się zmiękczała i wychodziły włoski - same! Jeden miał nawet około 4 cm! Niestety wszystkie nie wyszły - i kiedy znów wróciłam do Niemiec zakupiłam nowszy depilator Braun Silk Epil 7. Mimo moich problemów nie chciałam wracać do tradycyjnego depilowania i pomyślałam, że depilator nowszy, droższy, z możliwością depilacji pod wodą to będzie rozwiązanie. Niestety, zaczęłam dłubać igłą, wyrywać pęsetą i już nie miałam niewinnych krostek tylko rany! Które sama sobie robiłam. W paczce z Polski przyszedł mi Folisan i Pilarix - recenzowałam je tutaj. W tamtym czasie byłam bardzo zadowolona z Folisanu i dalej jestem, natomiast Pilarix nie przypadł mi do gustu. Folisan jest moim wybawicielem. Wiadomo, że po jednym razie włosek nie wyjdzie na wierzch ale przy systematyczności wszystko jest możliwe :) A więc w maju tego roku zaczęłam używać Folisanu. Pilarix - drugie opakowanie wylądowało na półce czekając na swoją kolej. Nawilżałam balsamami, robiłam peelingi, smarowałam Folisanem i dłubałam igłą. W końcu zdałam sobie sprawę, że to ja powoduję te gigantyczne czerwone krostki. Odkrycie :)

W końcu w połowie czerwca wzięłam się za moje nogi. Trochę poczytałam w internecie, rozejrzałam się w mojej domowej apteczce i obrałam sobie swoją taktykę. Pasowała do mojego trybu życia i dalej ją stosuję. Czyli dokładnie miesiąc.

  • złuszczanie - jak wiemy, jedną z lepszych metod jest peelingowanie nóg, aby włosek lepiej przebił się przez skórę. Ja do tego celu stosuję peeling od Balea. Może być każdy, ale pamiętajmy aby miał dosyć ostre kuleczki peelingujące. I jeśli macie rany, nie używajcie solnych peelingów! Ja mam już krostki pogojone więc dlatego używam takiego. Stosuję go co drugi dzień, na przemian z moją rękawicą do peelingu. Nalewam odrobinę olejku, bądź żelu pod prysznic i trę nogi. Pamiętajcie, że tarcie ma być ostre jak przy peelingu ale też róbmy to z głową aby nie pogorszyć stanu. Ja peelinguję każdą z nóg przez około 3 minuty. 
  • nawilżanie - tu również musimy stosować preparaty nawilżające aby zmiękczyć tą skórę, aby osłabiony włos mógł przebić się przez skórę. Ja używam tych trzech produktów. Oliwkę pielęgnacyjną stosuję zaraz po zabiegu depilacji. Czy używałam depilatora czy teraz kiedy znowu przerzuciłam się na maszynki - nie znam lepszego nawilżenia po zabiegu. Skóra szybciej się uspokaja i znikają szybciej czerwone krostki. Pilarix - znowu zaczęłam go używać i stosuję go po południu. Na czyste nogi nakładam krem mocznikowy. Najchętniej wtedy nakładam albo krótkie spodenki albo luźne dresy. Neutrogena - balsam ten jest ze mną każdego wieczoru, smaruje nim całe ciało i grubszą ilość nakładam na łydki. I tak każdego dnia ... 
 
  • dezynfekcja - po depilacji czy to depilatorem czy maszynką od razu myję nogi mydłem przepisanym mi przez dermatologa. Jest to Imex Syndet i jest to mydło przeznaczone do mycia twarzy :) Ponoć tu też się bardzo dobrze sprawdza ale ja osobiście na twarz go nie próbowałam. Następnie kiedy wyjdę spod prysznica przemywam łydki wcześniej już wspomnianą wodą po goleniu dla mężczyzn. Następnie używam żelu po goleniu od Balea. Jakiś czas temu kiedy używam tylko depilatora, ten żel w ogóle się nie sprawdzał ale kiedy używam tylko maszynki żel jak najbardziej na plus. 
  •  środki do punktowego nakładania - o Folisanie już wspominałam i chwilowo go odstawiłam, ponieważ moim największym problemem w chwili obecnej są blizny. Ale Folisan jak najbardziej na tak w walce z wrastającymi włoskami. Alantan plus - maść pewnie dobrze znana, ja kupiłam ją już parę lat temu na blizny po kurzajkach. Trochę leżała w apteczce aż w końcu znowu po nią sięgnęłam. Kiedy wcześniej używałam igły do wyciągnięcia włoska po zabiegu smarowałam poszczególne ranki. Niestety zaczęłam ją stosować trochę za późno i po starszych plamkach, zostały mi blizny. Maść propolisowa zakupiona w sklepie zielarskim za około 7 zł w celu walki z opryszczką na ustach. Ale maść świetnie sprawdza się na blizny. Maść ta przyspiesza odbudowę naskórka. Dla mnie jest rewelacyjna. Tania i dobra. Stosuję ją trzy razy dziennie. Rano, w południu po nałożeniu Pilarixu i wieczorem. Jedyny minus tej maści to brudzi ubranie i pościel. Radzę zakładać piżamę z długimi nogawkami :) Co zauważyłam - z tych blizn zaczynają mi wychodzić włoski. Niektóre są krótkie a niektóre są dłuższe. Nie ze wszystkich blizn oczywiście, ale z większości :)

Od jakiś dwóch tygodni przerzuciłam się na moje ulubione i sprawdzone maszynki jednorazowe. Do tego zakupiłam żel do golenia polecany przez kilka blogerek. Wiele razy czytałam, że jeśli ktoś ma problem z wrastającymi włoskami warto je trochę kilka razy wydepilować maszynką aby je wzmocnić i znowu wrócić do depilatora. Niektórzy twierdzą, że to mit, a nie którzy w zaparte wierzą, że to działa. Ja wiem jedno - na jakiś czas odstawiam depilator, może kiedyś do niego wrócę. Zdezynfekowany leży w pudełku. 

Podsumowując: 
Trzymam się kilku sposobów. Przede wszystkim złuszczanie, nawilżanie, dezynfekowanie. Na blizny stosuję systematycznie maści punktowe. Po depilacji staram się chodzić w krótkich spodenkach czy luźnych dresach. Odstawiłam igłę i pęsetę. Jeśli włosek ma wyjść to wyjdzie :) może potrwa to trochę dłużej ale nie będę miała ran, które sama sobie robiłam igłą. 

Efekty:
Po miesiącu stosowania mojej taktyki zauważam, że blizny zdecydowanie się rozjaśniły. A dla mnie to już jest ogromny sukces ponieważ śmiało mogę założyć krótkie spodenki i nie wyglądam jakby mnie kot podrapał :) Włoski same wychodzą na powierzchnię. Niektóre blizny poszły w niepamięć :) Jestem zadowolona ze stanu swoich nóg i nadal będę stosować powyższe podpunkty. 

Myślę, że przede wszystkim ważna jest silna wola jak i systematyczność. Nie gwarantuję, że ta metoda pomoże wszystkim. Na mnie działają akurat te kosmetyki i maści.
Powodzenia!


A teraz przedstawiam Wam mój nowy żel pod prysznic od Balea. Będąc tam na zakupach zauważyłam limitowankę i oczywiście nie mogłam przejść obojętnie :) Cena żelu to 0,55 euro. Niby jest o zapachu jabłka i melisy ale mi pachnie miętą :)


Miłego weekendu!

wtorek, 8 lipca 2014

Peeling solny do ciała od Balea - pachnie i ... działa!

Niedzielny post poświęciłam peelingom do twarzy, więc dziś polecę Wam rewelacyjny peeling solny do ciała. Długo poszukiwałam konkretnego zdzieraka w Niemczech. W Polsce uwielbiałam używać peelingów z Joanny w tych małych tubkach i szczerze to nie próbowałam innych :) Kiedy przyjechałam do Niemiec trafiałam na peelingi typu kizi - mizi. Czyli coś było ale mało konkretnego. W sumie na pewien czas starczały mi te produkty ale kiedy zaczął się mój problem z wrastającymi włoskami po depilatorze potrzebowałam konkretnego peelingu. I wtedy rozpoczęłam rozeznanie. Wiele z dziewczyn polecało z Alverde klik ale dla mnie to typowy średniak. Postanowiłam kupić solny peeling z trawą cytrynową od Balea. Kiedy poczułam jego zapach od razu chciałam go wypróbować!


Za co uwielbiam ten peeling? Przede wszystkim za to, że to zdzierak nie do zdarcia :) A poważnie mówiąc (pisząc) jest to najlepszy produkt jaki miałam do tej pory. Myślę, że śmiało mogę go postawić na pierwszym miejscu z produktów firmy Balea.

Kosmetyk zamknięty w poręcznym plastikowym słoiczku. Jak zwykle kolorystyka przyciąga oko ;) Pojemność to 250 ml a koszt 2,95 euro. Na allegro kosztuje około 16 zł. Skład ma całkiem niezły, znajdziemy tam przeróżne oleje między innymi z jojoby czy słonecznika. Znajdziemy również mocznik, cynk czy magnez. Używanie tego produktu to sama przyjemność. Zapach rewelacyjny - orzeźwiający, niechemiczny. Idealny na słoneczne dni. Działanie? Fajnie oczyszcza i zdziera naskórek pozostawiając skórę gładką i nawilżoną. Pozostawia na skórze lekko tłustawy film - co nie każdemu to pewnie odpowiada, mi to nawet pasuję. Raz w tygodniu wykonuję peeling całego ciała, a co drugi dzień produkt służy mi do walki z wrastającymi włoskami po depilacji więc używam go tylko na łydki i działa! Nie zapominajmy, że jest to peeling solny, więc jeśli mamy jakieś podrażnienia, strupki czy ranny nie używajmy go! Ja nawet kiedy mam na dłoni jakieś skaleczenie, że używam tego produktu. Kosmetyk jak najbardziej podbił moje serce i zdecydowanie trafia na listę moich ulubieńców. Z pewnością kupię go nie raz!



Jedynym minusem peelingu jest to, że często wylatuje mi między palcami i w całej kabinie pływają kawałki produktu. Ot takie marnotrawstwo.

Jak widzicie na ostatnim zdjęciu produktu zostało mi na kilka użyć. Pozytywne recenzje zbiera również peeling z Rossmanna Wellness&Beauty i chyba tym razem skuszę się na jego zakup i przetestowanie. Ale z pewnością nie raz jeszcze sięgnę po peeling od Balea.

Ja uciekam na dużą, gorącą kawę bo pogoda za oknem motywuje jedynie do spania pod kocem a pranie samo się nie poprasuje! :)

Powoli, małymi kroczkami powstaje post związany z problem wrastania włosków po depilacji. Pewien zarys już jest, ale chcę Wam przekazać to co ja zaobserwowałam, jakie błędy popełniałam i jak staram się z tym radzić. Więc zapraszam już niebawem!

Pozdrawiam!

niedziela, 6 lipca 2014

Co nam daje regularne peelingowanie twarzy? Peeling Balea z aloesem

Jak wiemy na rynku kosmetycznym jak i w gabinetach spotykamy się z dużą ilością peelingów do twarzy. Ale co to takiego i czemu się trąbi, że to takie ważne? 

Peeling jest to zabieg stosowany w kosmetyce i dermatologii polegający na usunięciu zanieczyszczeń i martwych komórek naskórka. Nasza skóra nieustannie wytwarza komórki, które produkują substancję wiążące wodę lub uszczelniające płaszcz lipidowy. Następnie obumierają i złuszczają się. Zastępowane są nowymi, dzięki temu skóra się regeneruje. Proces ten trwa około 28 dni, ale z wiekiem proces ten coraz bardziej się wydłuża. Skóra staje się szara, zmęczona i szybciej się starzejemy. Co nam daje regularny peeling? 
  • odblokowuje ujścia gruczołów łojowych
  • cera jest odświeżona i gładka
  • lepiej wchłania i przyswaja substancje stosowane po zabiegu
  • poprawia wygląd cery, jest zdrowsza i nabiera kolorytu
  • usuwa niechciane skórki, które z łatwością zobaczymy po nałożeniu makijażu
  • opóźnia proces starzenia się skóry
  • poprawia samopoczucie :) mam wrażenie, że coś pożytecznego zrobiłam dla swojego ciała :)
W zależności od naszej cery peeling powinniśmy wykonywać 1-2 w tygodniu. Ja przy mojej cerze tłustej wykonuję go dwa razy w tygodniu następnie nakładam maseczki. Kiedyś nie mogłam zmusić się do wykonywania peelingu twarzy. A jak w końcu go zrobiłam to na pewno nie był regularny :) Teraz kiedy wiem i przede wszystkim widzę jak pozytywnie moja cera się zmienia, nie wyobrażam sobie życia bez tego zabiegu. Obrałam więc taktykę, aby nigdy nie zapomnieć go wykonać, robię ten zabieg wieczorami we wtorki i soboty :) Taka moja mała dyscyplina, która co najważniejsze - sprawdza się :) 

Pamiętajcie, że peeling dobieramy do naszej cery i aktualnego jej stanu. Jak Wam przedstawiłam pozytywne skutki peelingów, tak jeśli używamy złych lub mamy opryszczkę, stany zapalne trądzik różowaty powinniśmy wystrzegać się peelingów. Trądzik młodzieńczy również zaliczany jest do przeciwwskazań. Jeśli posiadamy cerę wrażliwą bądź mamy problem z pękającymi naczynkami wystrzegajmy się peelingów gruboziarnistych. Zaopatrzmy się w enzymatyczne, drobnoziarniste. Po za tym , jeśli mamy problem z wyborem odpowiedniego peelingu warto skonsultować się z dermatologiem bądź kosmetyczką.

Peelingi możemy wykonywać o każdej porze dnia czy roku. Pamiętajmy jednak, że zimą nie powinnyśmy wykonywać peelingów zaraz przed wyjściem. Żaden krem czy makijaż nie ochroni nas przed zewnętrznymi czynnikami atmosferycznymi. Ja jestem zwolenniczką robienia peelingu na wieczór, kiedy wiem, że nigdy już nie wyjdę i moja cera może uspokoić się po zabiegu. 

Aktualnie stosuję kremowy peeling od Balea do każdego rodzaju cery z aloesem. Naczytałam się o nim samych pozytywów, więc i ja postanowiłam go wypróbować. Niby wszystko jest ok, ale ciągle mam jakieś ale co do tego peelingu :) Przyznam się, że już dawno chciałam zrobić recenzję tego produktu. Ale wciąż go testowałam, obserwowałam moją twarz i sama nie wiedziałam co konkretnego mam Wam przekazać.


 
Produkt schowany jest w miękkiej tubce o pojemności 75 ml. Jest lekko przezroczyste, dzięki temu widzimy ile produktu nam jeszcze zostało. Z tego co zauważyłam w DM producent zmienił trochę opakowanie a raczej grafikę. Nie wczytywałam się czy skład został ten sam czy tylko zostało zmienione opakowanie. Przy mojej cerze stosuję go dwa razy w tygodniu. Zawiera Hydro-kompleks który zapobiega utracie wilgoci. Znajdziemy w nim również ekstrakt z alg. Faktycznie, po spłukaniu peelingu wodą, cera pozostaje nawilżona i lekko tłusta. Nie każdemu przypadnie to do gustu. Peeling posiada kremową konsystencję z milionem drobinek. Są małe ale ich jest na prawdę spora ilość. Jest bardzo wydajny, wystarcza mała ilość aby dokładnie złuszczyć naszą skórę. Ja walczę z zaskórniakami, nie mam już czerwonych wyprysków. Więc spokojnie mogę używać takiego konkretnego zdzieraka. Śmiało go tak mogę nazwać, bo to chyba najostrzejszy peeling jaki używałam do tej pory. I niestety moja cera po nim jest czerwona i podrażniona. Lecz nie na długo. Po zastosowaniu maseczek skóra jest już uspokojona. Chociaż znalazłam sposób aby w ogóle nie pojawiły się podrażnienia. A mianowicie staram się używać tego peelingu pod prysznicem kiedy moja cera jest lekko rozpulchniona. Wtedy też nie mam uczucia, że coś ostrego drapie moją skórę :) Cera po nim jest odświeżona. gładka, nawilżona. Jeśli ktoś oczekuję ostrego peelingu jest to produkt w sam raz. Czy ja ponownie się na niego skuszę? Mimo niskiej ceny bo to koszt około 2-3 euro chyba jednak nie. Produktowi nic nie brakuję, ale ciągle pozostaje jakieś ale :)

Peelingi, do których z chęcią wracam:
  • Lirene gruboziarnisty - w takim fioletowym opakowaniu
  • Eucerin DermoPurifyer do cery tłustej i zanieczyszconej
  • Neutrogena z ekstraktem z limonki i mandarynki - aktualnie czeka w koszyku na swoją kolej :)

A to moja kolekcja maseczek do twarzy, które zawsze używam po wykonanym peelingu. Znajdziemy w niej parę ulubieńców jak np. maseczka z Rival de loop Pure Skin, lub bubli do których już nie wrócę np. maseczka od Balea Glucksmomente Maske.


Udanej niedzieli i nie zapomnijcie o peelingach :)!


wtorek, 1 lipca 2014

Czerwcowe zachciewajki

W końcu nadchodzi do nas pogoda typowo wakacyjna i temperatury mają sięgać 30 stopni :) Już dziś chłodzę się suszoną miętą z cytryną i zabieram za codzienne obowiązki jak i przyjemności :) Sama lubię przeglądać zakupy kosmetyczne na innych blogach i ja postanowiłam się z Wami podzielić moimi nowościami czerwcowymi. Niektóre z nich były moimi zachciewajkami inne kupiłam z konieczności bo stare produkty sięgały dna. Kosmetyki, które Wam pokazuje to dla mnie same nowości z wyjątkiem antyperspirantu Garnier, który już Wam recenzowałam :)

Zakupy zrobiłam w czterech sklepach: Dm, Rossmann Aldi oraz Lidl :) Nie wiem czy wyszło to już w Polsce ale obecnie w niemieckich Lidlach coraz więcej jest kosmetyków do pielęgnacji ciała czy twarzy. Kiedy robiłam tam cotygodniowe zakupy skusiłam się na koncentrat do rąk (0,85 euro) oraz maseczki do twarzy, każda po 0,45 euro. Jedna jest nawilżająca z aloesem i olejem z jojoby, natomiast druga z olejem z winogrona oraz kwasem hialuronowym.

W Aldi zakupiłam olej z drzewa herbacianego. Już jakiś czas temu chciałam go mieć, ale jakoś nie wpadał w moje ręce, za małą buteleczkę zapłaciłam 4-5 euro. 

W Rossmannie zakupiłam krem do twarzy na noc w promocyjnej cenie za 1,99 euro.

I przechodzimy do DM, gdzie właśnie tam zakupiłam moje zachciewajki :) Na pomadkę z P2 polowałam już dłuższy czas więc jak ją tylko zobaczyłam od razy wrzuciłam do koszyka! Cena to 2,75 euro. Już w połowie zużyty peeling do ciała z trawą cytrynową i jestem w nim zakochana! Uwielbiam jego konsystencję, zapach i przede wszystkim to, że złuszcza naskórek! Koszt to 2,95 euro. Pęseta - postanowiłam kupić nową bo moja urywała rzęsy, niestety produkt z Ebelin również powoduje urywanie włosków. Cena 1,95 euro. Kolejna pomadka do mojej skromnej kolekcji od Alverde. Bardzo podoba mi się kolor i utrzymuje się dość długo - 3,45 euro. Po zakończonej przygodzie z masłem kakaowym od Balea przyszedł czas na zwykły balsam o zwykłym zapachu :) Wybór padł na balsam do skóry suchej od Neutrogeny - 3,95 euro. Mój pierwszy w życiu bronzer od Alverde - 3,95 euro. Parę razy już go użyłam i wiem, że od teraz to podstawa mojego makijażu :) Lakier z Catrice - 2,75 euro. Bardzo podoba mi się ten odcień czerwieni. Dwa produkty do pielęgnacji twarzy z firmy AOK - żel oraz tonik to cery mieszanej i zanieczyszczonej. Każdy po 2,95 euro.  Oraz na koniec lubiany przeze mnie antyperspirant w kulce od Garniera recenzja, koszt około 1,85 euro. 


Na lipiec zaplanowałam zakup kilku nowych produktów ale już pierwszego dnia nie mogę szaleć :) Zastanawiam się dobrym pędzlem do bronzera. Może Wy macie sprawdzony i godny polecenia?

Upolowałyście coś fajnego w minionym miesiącu? 

Miłego dnia!




sobota, 28 czerwca 2014

Loreal Mega Volume Miss Manga - moje pozytywne odkrycie

Jakiś czas temu, kiedy kończył mi się mój tusz z Lancome recenzja, miałam dylemat. Czy kupić go ponownie i wydać 30 euro czy poszukać tańszych tuszy. Będąc w DM natknęłam się na bubla od Alverde i dość szybko wylądował w koszu. Przeszukałam internet i w oko wpadł mi tusz od Loreal Mega Volume Miss Manga. Więc kiedy byłam na kosmetycznych zakupach i w Rossmannie była promocja na wszystkie tusze - 30%, nie pozostało mi nic innego jak go zakupić. Teraz już wiem, dlaczego jest tak chętnie kupowanym tuszem.

Tusz jest nowością 2014 roku tzn już nie taką nowością skoro mamy prawie lipiec :) W internecie pojawiło się już wiele pozytywnych recenzji, filmików na You Tubie więc i ja postanowiłam się w niego zaopatrzyć. Znajdziemy go w trzech kolorach a świadczy o tym napis na rączce miss manga. Ja mam w kolorze czarnym a znajdziemy jeszcze w kolorze turkusowym i fioletowym. To jest mój pierwszy tusz od firmy Loreal i się nie zawiodłam. Kolor jest intensywny, głęboki. Dzięki temu na rzęsach mamy bardzo fajny efekt. Tusz jest trochę wodnisty ale bardzo szybko schnie na rzęsach. Dzięki opatentowanej szczoteczce w kształcie stożka aplikacja to sama przyjemność. Z łatwością dopasowuję się do rzęs i dociera w najmniejsze zakamarki. Trochę obawiałam się zginającej szczoteczki ale już po pierwszym użyciu obawy poszły w niepamięć. Przy pierwszych użyciach lekko skleja rzęsy, lecz teraz nie ma z tym najmniejszego problemu. Efekt na rzęsach? Są faktycznie pogrubione i lekko wydłużone. Tusz się nie  osypuje i w ciągu dnia jestem spokojna, że mój tusz pozostaje tam gdzie powinien. Mascara nie jest wodoodporna ale to dla mnie żaden minus. Z łatwością przy wieczornym demakijażu pozbędziemy się jej i rano z uśmiechem na twarzy znowu po nią sięgniemy.


 

W Niemczech w różnych drogeriach znajdziemy mascarę za 9.95 E, ja na promocji w Rossmannie kupiłam za 6.96 E. Z przyjemnością ją używam i pewnie nie raz wyląduje w moim zakupowym koszyku. 

Miłego odpoczynku!

wtorek, 24 czerwca 2014

Balea - pielęgnacyjny żel po goleniu

Wiosna i lato zmusza nas do ekstremalnej pielęgnacji nóg aby pięknie eksponowały się w strojach kąpielowych bądź po prostu zwiewnych sukienkach. Ja ostatnio coraz więcej uwagi poświęcam problemom związanym z depilacją. I pierwszy mój błąd - zabrałam się za to zdecydowane za późno, ale nie oznacza to, że kiedy pojawi się w końcu słońce ja zasiądę w dresach na plaży :)

Mając problemy z wrastającymi włoskami, człowiek łapie się każdej deski ratunku. A to przeczyta o super rewelacyjnej maści i chce się ją mieć, albo o super nawilżającym balsamie który wspomaga wydobycie się włosa na zewnątrz a to o super środkach które goją i łagodzą skórę. Mi ten problem tak doskwiera, że najchętniej wypchałabym łazienkę wszystkimi produktami do tego celu i siedziała w niej i się wszystkim smarowała! Ale zdrowy rozsądek podpowiada, że się tak nie da :) Aktualnie stosuję parę preparatów i zobaczymy co z tego wyjdzie. Dziś chciałabym się podzielić z Wami opinią na temat balsamu po goleniu firmy Balea. 


Żel polecany jest przede wszystkim na wrażliwe miejsce czyli pachy i okolice bikini. Ja kupiłam go ze względy na moje nogi. Kto mnie czyta ten wie, że swego czasu miałam problem z ropnymi czerwonymi krostkami po depilacji. Znalazłam na to sposób a mianowicie po każdym zabiegu smarowałam nogi wodą po goleniu dla mężczyzn :) Od tamtej pory problem zniknął ale nie ukrywam, że zapach jest dość rażący :) Myślałam, że tym balsamem zastąpię męską wodę i będę cieszyła się nogami bez pryszczy jak i pięknym zapachem. Ok zapach jest ale już po pierwszym razie użycia Balea After Shave Pflege-Gel powrócił mój problem z niechcianymi pryszczami. 

Żel posiada białą żelową konsystencję, dzięki temu łatwo rozprowadza się na ciele. Produkt jest barzo wydajny. Dzięki dużej ilości pantenolu, alantoiny i oleju z nasion shea świetnie łagodzi skórę po goleniu. Czerwony małe krostki szybciej znikają, skóra nie swędzi i jest fajnie nawilżona. Gdyby jeszcze radził sobie z ropnymi pryszczami byłby moim ideałem. Aktualnie stosuję go na inne części ciała skoro na nogi nie jest dla mnie najlepszy. A szkoda, dobrze się go używa i zapach również jest przyjemny. Lekko słodkawy :) Skóra jest po nim gładka i "wyciszona". Myślę, że fajnie sprawdził by się u osób, które nie mają takiego problemu jak ja, a poszukują preparatu który uspokoi skórę po depilacji. Opakowanie jak większość produktów z Balea jest solidnie wykonane. Żel zamykany jest na "klik", który ułatwia wydobycie się produktu. Ja aktualnie poszukuję czegoś innego a jak na razie nie rozstaję się z męską wodą po goleniu, która jako jedyna spełnia moje oczekiwania :) Żel również szybko się wchłania co na upalne dni jest rewelacyjne. Chociaż pamiętajmy, że w upalne dni lepiej golić nogi na wieczór aby nie wystawiać ich od razu na słońce kiedy są podrażnione po zabiegu! 

 Pojemność tego produktu to 150 ml . Cena w DM 2,95 E.

Aktualnie dalej walczę z moimi nogami i jak uda mi się doprowadzić ich do wymarzonego przeze mnie stanu z chęcią z Wami się podzielę moim doświadczeniem :) 

Pozdrawiam!

sobota, 21 czerwca 2014

Francuski manicure - ponadczasowość i uniwersalność

Czasem kobietom przydałaby się dłuższa doba niż 24 godziny. Od kilku miesięcy brak mi czasu na kosmetyczne przyjemności więc kiedy w piątek miałam dłuższą chwilę czasu powiedziałam "stop" obowiązkom i zabrałam się za manicure. Wiele z nas uważa, że dłonie to nasza wizytówka więc staram się dbać o nie bardziej niż o inne części ciała. Mimo dużego wyboru kolorów ja stawiam na uniwersalność i elegancję. W moich lakierowych kolorach królują czerwienie i beże.


Dlaczego rodzaj ten uważam za ponadczasowy? Przede wszystkim, znany jest już od XVIII wieku ale prawdziwa popularność przypada na XX wiek i wykonywany jest do dziś. Metoda ta stała się usposobieniem szyku i elegancji. Uniwersalność? Pasuje zawsze i do wszystkiego, przy krótkich i dłuższych paznokciach. Często wybierany jest przez Panny Młode.

Każda z nas która samodzielnie wykonuje ten manicure ma własny sposób. Ja wykonuje manicure francuski już od liceum i nie ukrywam, że pewną wprawę już nabyłam. Kiedyś próbowałam z paskami, które swego czasu były bardzo popularne. Niestety - mi nie przypadły do gustu. Lakier odrywał się wraz z naklejką, wychodziły jakieś krzywizny więc uczyłam się bez zbędnych pomocy. Wiele dziewczyn, które nie mają wprawy używają białej kredki, którą malują spody paznokci :) też jest to jakiś sposób ale niestety nie trwały.


Jak go wykonuję? Przygotowuje paznokcie jak do zwykłego malowania, czyli odsuwanie i wycinanie skórek, piłowanie, nadawanie kształtu i odtłuszczanie płytki paznokciowej. Przy tej metodzie nie nakłam odżywki bądź bazy. Ja nakładam najpierw na końcówki białą emalię następnie dwa razy bladoróżowym kolorem. Przy zabieraniu się za wykonywanie tego manicure warto rozejrzeć się za dobrymi lakierami i nie mówię tu, że mają być drogie bo mój kosztował chyba około 4 zł. Ważne jest aby zwrócić uwagę na pędzelek. Mój jest krótki i trochę grubszy. Ale to same wiecie jakimi lubicie malować :) Jest to metoda czasochłonna więc zwróćmy uwagę również na wytrzymałość lakieru bo chyba nie chcemy aby poświęcony czas poszedł w niepamięć następnego dnia :)

Jakiś czas temu eksperymentowano i łączono różne kolory w tym manicure, kolorowe końcówki i nie zawsze bladoróżowa płytka. W zależności od upodobań dziewczyny bawiły się kolorami. Ja mimo wszystko stawiam na klasykę, która nigdy nas nie zawiedzie.

Dzięki french manicure dłonie wyglądają na zadbane a paznokcie na zdrowe. Zdecydowanie częściej muszę sięgać po połączenie bieli z bladoróżowymi odcieniami.

A Wam jak się podoba?

Miłego weekendu!